Philip K. Dick, Ray Nelson – Inwazja z Ganimedesa [Recenzja]

Inwazja z Ganimedesa to moje pierwsze spotkanie z twórczością Philipa K. Dicka. Ostatnimi czasy coraz bardziej wkręcam się w gatunek science-fiction, zaś pisarz ten jest jego czołowym przedstawicielem. Z książką wiąże się z nią interesująca historia. Otóż jej współautor – Ray Nelson, wraz z Dickiem zażywał LSD, co wpłynęło nie tylko na fabułę tej książki, ale też na inne pozycje autora.

Inwazja z Ganimedesa została wydana w cyklu Dzieła wybrane Philipa K. Dicka i jak w każdej z książek z tej serii, na początku znajduje się przedmowa znanego i zaangażowanego w tematykę science-fiction twórcy. Wojciech Orliński zaczyna swój wywód tezą, że Inwazja z Ganimedesa nie jest najlepszą książką Dicka, znajduje się jednak w gronie dzieł przełomowych dla jego twórczości. Następnie wyjaśnia przyczyny owej rewolucyjności – nie tylko w kontekście życia autora, ale także wszystkich książek o podobnej tematyce wydawanych w tamtym okresie. Twierdzi, że pisarze science-fiction nie mieli trafnych pomysłów, bo prowadzili zbyt udane i wyidealizowane życie, Dick zaś tworzył interesujące fabuły w oparciu o własny, pełen kłopotów żywot. Zgadzam się z tą tezą. Według mnie do stworzenia prawdziwie magicznych i angażujących historii potrzeba sporej dawki kłopotów. W końcu to życiowe doświadczenia kształtują nasze osobowości, przemyślenia, a w konsekwencji to, co chcemy przekazać czytelnikowi. Gatunek science-fiction daje niezwykłe możliwości przenoszenia osobistych doświadczeń na wyobrażony grunt. Owe kłopoty spotykające bohaterów są wszak jak najbardziej autentyczne – dlatego, że czerpiemy je z naszego własnego życia.

Posługujący się telepatią obcy z Ganimedesa podbili Ziemię i podporządkowali sobie ludność. Całą? Nie! Oddziały partyzanckie Negrów dowodzone przez Percy’ego X wciąż stawiają opór najeźdźcy. Rząd nie istnieje, a buforem między Ganimedejczykami a ludźmi jest Światowe Towarzystwo Psychiatryczne. Jego członek, Rudolph Balkani, stworzył urządzenie mogące wyzwolić ludzkość od najeźdźców. Niestety, istnieje pewien szkopuł: Balkani jest lojalny wobec Ganimedejczyków i nie pozwoli, by jego broń zniszczyła nowy porządek świata.

Ciekawą postacią jest sam doktor. To jeden z najważniejszych dla przebiegu historii bohaterów, a na dodatek dźwiga na sobie duży ciężar – chce zgodnie ze swoim powołaniem leczyć, a nie łamać ludzi, do czego zmuszają go przybysze z Ganimedesa. Jego wewnętrzna walka o zachowanie własnych poglądów i praca nad magnum opus – książką opisującą przemiany zachodzące w człowieku przebywającym w niebycie, to jedne z najbardziej interesujących punktów książki. Zakończenie wątku doktora jest niespodziewane i wstrząsające.

Bohaterowie z pewnością odgrywają w książce dużą rolę, jednak to nie oni są najważniejsi. Postacie takie jak doktor Balkani, czy Joan Hiashi stanowią pretekst do filozoficznych rozważań nad istotą ludzkiej egzystencji. Autorzy zadają mnóstwo pytań, jednak nie są skorzy do odpowiedzi. Tę kwestię pozostawiają czytelnikowi. Myślę, że jest to o wiele lepsze rozwiązanie niż wykładanie kawy na ławę. Dzięki niemu mogłem spędzić wiele czasu stawiając sobie pytania: Czy płeć to tylko kulturowo determinowana rola? Na ile człowiek żyje w prawdziwym świecie, a na ile w iluzji składającej się z jego poglądów? Czy uwolnienie się od fizycznej formy daje wolność?

Pod wpływem zagrożenia, jakim stają się Ganimedejczycy, bohaterowie stają przed dylematem moralnym: wybrać życie pod butem okupanta, czy skazać na zagładę zarówno jego, jak i całą ludzkość? Autorzy poruszają dodatkowo problem eskapizmu w życiu ludzkim. Zresztą, cała książka to w gruncie rzeczy jedno wielkie pytanie: Czy warto uciekać przed problemami w świat iluzji? A jeśli tak, jakie konsekwencje to ze sobą niesie? I czy nie warto po prostu stawić czoła swoim utrapieniom?

Halucynogenne działanie LSD z pewnością wywarło wpływ na treść książki. Bohaterowie posługują się tajemniczymi urządzeniami wywołującymi iluzje. Wielka bitwa między rebeliantami a obcymi przebiega w paranoidalnej atmosferze. W walkach są obecne iluzje, które szkodzą zarówno atakującym, jak i broniącym się. Nikt nie wie, co jest prawdziwe, a co wyimaginowane. Wrażenie to pogłębia się, gdy iluzje zaczynają wywierać realny wpływ na pole walki.

Twórcy tego gatunku od zawsze próbowali przewidzieć przyszłość; to jak będzie wyglądać Ziemia za kilkadziesiąt lat i wynalazki, których będzie używać człowiek. W Inwazji z Ganimedesa pisarze trafnie przewidzieli kilka ze stosowanych dzisiaj rozwiązań, np. mikropłatności i wideofony. Te pierwsze zostały zaprezentowane z dużą dozą ironii i humoru: oto jedna z bohaterek – Joan Hiashi, wyglądając przez okno, zostaje upomniana przez hotelowy pokój. Ostrzega on ją, by nie oddalała się nie uregulowawszy rachunku. Następnie każe zapłacić drobną sumę za udzielenie bohaterce kilku informacji. Sytuacja ta jest każdemu poniekąd znana – wprawdzie jak na razie żaden pokój nie ma szans ponaglić kogokolwiek do zapłaty, jednak obecnie w różnych miejscach napotkać można mikropłatności – straszą one w grach komputerowych, czy internetowych sklepach.

Humor wyczuwalny jest w wielu fragmentach książki. Autorzy z prześmiewczą ironią przedstawili proces asymilacji Ganimedejczyków z ziemskimi kulturami, religiami, a nawet językiem. Niektórzy z nich przechodzą na anglikanizm, motywują swoich pracowników za pomocą poradników motywowania personelu, korzystają z ziemskich idiomów nie wiedząc do końca, co oznaczają. Groteskowość rozbrzmiewa w postępowaniu jednego z ganimedejskich generałów, który pragnie upolować Percy’ego X, by ściągnąć z niego skórę i powiesić na ścianie.

Mam problem ze światem przedstawionym. Z jednej strony jest on kreowany na dystopijny, ale z drugiej jest to bardzo miernie zaznaczone. Kontrola Ganimedejczyków nad ludzkością jest dla większości oczywistym faktem, ale nie jest ona w żaden sposób pokazana (mowa tylko o początkowych działaniach, które pomogły obcym przejąć władzę). Duża część ludzi kolaboruje z wrogiem i tylko garstka rebeliantów im się przeciwstawia. Jest to dla mnie absolutnie nieprawdopodobny scenariusz i nie wierzę, by ludzkość tak łatwo poddała się wrogowi.

Jestem pod wrażeniem staranności, z jaką wydano książkę. Zwykle odnajduję wielką przyjemność w znajdowaniu literówek i błędów interpunkcyjnych (nie pytajcie…), ale w tym przypadku nie znalazłem nic. Teoretycznie powinien być to standard, jednak powiedzmy sobie szczerze: istnieje mnóstwo książek z fatalną korektą lub jej brakiem. Na okładce widnieje cudowny obraz Wojciecha Siudmaka, z którego pracami polecam Wam się zapoznać. W środku książki widnieje kilka szkiców tego autora.

Inwazja z Ganimedesa to pełna rozważań natury filozoficznej opowieść o pokonywaniu swoich problemów. Mimo, że akcja nie gna na złamanie karku, książka wciąga przedstawioną problematyką i nie pozwala o sobie zapomnieć. Było to dla mnie pierwsze spotkanie z twórczością Dicka i jak najbardziej zachęciło mnie do sięgnięcia po kolejne jego książki.

3 myśli na temat “Philip K. Dick, Ray Nelson – Inwazja z Ganimedesa [Recenzja]

Dodaj własny

  1. Nie czytałam wstępu Orlińskiego – ale jesteś pewien, że w tym 'udanym życiu’ nie było ironii? Akurat Dick miał zestaw problemów, którymi spokojnie obdarzyłbyś kilka życiorysów – od uzależnień od różnych substancji przez prawdopodobną chorobę psychiczną po problemy z kobietami. Czy może ja źle odczytałam i nie pisałeś tego serio?

    1. Źle użyłem skrótu myślowego, poprawiłem tekst i wszystko powinno być teraz jasne. Orlińskiemu wyraźnie chodziło o to, że większość współczesnych Dickowi pisarzy science-fiction tkwiło w amerykańskim śnie, z którego on sam wybudził się o wiele wcześniej niż inni. Dick przelewał życiowe problemy do swojej twórczości tworząc oryginalne i wiarygodne historie, pozostali zaś trzymali się ściśle kanonu gatunku i beztroskiej pulpy science-fiction lat 50. (z której Dick zrezygnował w połowie lat 60.). Dzięki za wskazanie błędu 😉.

Skomentuj Kajman Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dumnie wspierane przez WordPressa | Motyw: Baskerville 2. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d bloggers like this: